Kościół
mariacki w moim mieście, to pokaźna budowla gotycka, dość ponura
i zimna, trudna do oświetlenia i ogrzania. Wielkie kolorowe witraże
rozweselają wnętrze latem, ale zimą straszą nieprzyjemną
czernią. Jest to nasz kościół parafialny, w który wpisane jest
całe moje dotychczasowe życie religijne w jego zasadniczym
sakramentalnym wymiarze.
Tutaj
miał miejsce mój chrzest (podobno skrzywiłam się, gdy poczułam
sól na języku, ale wszystkie inne czynności liturgiczne
przyjmowałam bardzo spokojnie); w świątyni tej przyjęłam
Pierwszą Komunię (zapamiętałam, że niczego specjalnego nie
odczuwałam, a z całego wydarzenia w sposób najbardziej wyraźny
pozostała mi w pamięci obca dziewczynka siedząca obok, która
celowo naśladowała każdy mój gest); tu przyjęłam sakrament
bierzmowania (pamiętam lekkie przejęcie perspektywą uderzenia w
policzek przez biskupa, oraz imię wybrane na cześć koleżanki, z
którą aktualnie najbardziej się kolegowałam).
*
W
pewną niedzielę – dziewięć lat temu – spóźniłam się na
wieczorną Mszę świętą. Weszłam do kościoła i zajęłam
miejsce w jednej z ostatnich ławek. Na końcu głównej nawy, na
lewo od ołtarza, stało trzech młodych mężczyzn. Ubrani na
czarno, w dłoniach trzymali elektryczne gitary. Na ambonce
znajdującej się przy ołtarzu stał natomiast nieznajomy ksiądz i
odczytywał z kartki kazanie.
Nie pamiętam treści tamtej
homilii, ale brzmiała ona mniej więcej tak: - No i Jezus poszedł
tam wtedy. Co to ja mówiłem? Aha, że poszedł. No więc poszedł i
wsiadł do łodzi. Wsiadł do tej łodzi i zaczął, zaczął... Więc
wsiadł do łodzi i zaczął, ten tego... No, zaczął po prostu
nauczać.
Kaznodzieja przerwał i
zdecydowanym głosem oznajmił: - Tak nie należy wygłaszać kazań!
- Po czym raz jeszcze - w sposób poprawny – wygłosił tę samą
kwestię. Następnie wyjaśnił, że jest wykładowcą seminarium
duchownego, i że wraz z trzema studentami przyjechał do nas, aby
przedstawić specjalny program edukacyjny.
Gdy
nadszedł czas na odśpiewanie pieśni na Ofiarowanie, odezwali się
klerycy. Grali topornie, z całej siły uderzając w instrumenty.
Fałszując niemiłosiernie, wykrzykiwali do mikrofonów słowa
piosenki. Ksiądz zdecydowanym ruchem nakazał przerwanie śpiewu i
rzucił w stronę wiernych: - Tak się nie śpiewa! Śpiewa się -
tak! - Tu skinął na trzech młodzieńców, którzy tym razem
sprawnie zagrali melodię i ładnie odśpiewali piosenkę.
*
Wierni
siedzieli w ławkach ospali, beznamiętnie przyglądając się
występom gości. Po Komunii trzej klerycy zaintonowali znaną pieśń
uwielbienia. Świątynię wypełniły radosne dźwięki, chłopcy
śpiewali ładnie, ale wierni nie kwapili się do śpiewu. Było jak
zawsze - drętwo. Ponury kościół ponurych ludzi [Katolickie kołki].
Wtedy ksiądz raz jeszcze przerwał pieśń i zwrócił się bezpośrednio do zgromadzonych wiernych: - Tak się nie wielbi Boga! - rzucił w naszą stronę stanowczym tonem - Nie siedźcie tak drętwo. Podnieście w górę ręce w geście uwielbienia i śpiewajcie. Zaczynamy od początku. Ręce do góry!
Senny
kościół posłusznie wykonał polecenie. Obecni podnieśli ręce,
jakby mieli iść na rozstrzelanie, poruszali ustami markując śpiew
i miarowo kiwali się do przodu i tyłu, siedząc w ławkach. Jedynie
gdzieś na przodzie poderwało się kilka młodych osób i na stojąco
zaczęli na swoich miejscach tańczyć przed Panem.
Czułam
w sobie tę samą radość, która ich rozpierała. Poderwałam się,
podniosłam ręce w niebo i zaczęłam poddawać się pieśni. Byłam
świeżo po chrzcie w Duchu Świętym i miałam wrażenie, że to nie
ja zaczynam tańczyć, lecz to On Sam wyrywa się we mnie do tego
radosnego uwielbienia. Ksiądz, widząc, co się
dzieje, rzucił przez mikrofon w naszą stronę: - Ale bez przesady!
- Usiedliśmy, zgaszeni. Proszę księdza, tak się nie robi! Ani tak: [Cool & jazzy]!
Bo
oto nadchodzi dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy
wyrządzający krzywdę będą słomą, więc spali ich ten
nadchodzący dzień, mówi Pan Zastępów, tak że nie pozostawi po
nich ani korzenia, ani gałązki. A dla was, czczących moje imię,
wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach.
Wyjdziecie [swobodnie] i będziecie
podskakiwać jak tuczone cielęta. (Ml
3,19-20)
Spisane w trzecią niedzielę Adwentu, tradycyjnie nazywaną - Radosną.
14.12.2008
KOMENTARZE - tutaj
.