Byłam
mniszką. Bez habitu i bez ślubów. Przez krótki czas i nie tak
dawno. Zupełnie niespodziewanie dla otoczenia i dla mnie samej.
Jedynie Matka X nie była zdziwiona. Takiego obrotu spraw spodziewała
się już kilkanaście lat wcześniej.
DZIECKO
Nigdy
nie brałam pod uwagę zakonnej drogi życia. Uwielbiałam rozległe
przestrzenie. Uwielbiałam swobodę i uwielbiałam wałęsy -
jak w latach 1980-tych nazywałam swoje łazęgowanie po kraju. Najchętniej
przemieszczałam się zatłoczonymi pociągami [Nocny do Wrocławia] i wygodnym autostopem [Auto! Stop!].
To był mój żywioł. Przepływające przeze mnie krajobrazy,
spotykani ludzie, wędrówka bez celu. Luzak na luzie.
W
podobnym nastroju dwadzieścia sześć lat temu pojechałam do
klasztoru X. Pewnego dnia znajomy nietuzinkowy proboszcz spytał mnie
ni z gruszki, ni z pietruszki: - Nie pojechałaby pani do klasztoru
kontemplacyjnego na indywidualne rekolekcje?
Nie
wiedziałam wtedy za dobrze, na czym polega klasztor kontemplacyjny.
A już zupełnie nie miałam pojęcia, co to są indywidualne
rekolekcje. Po okresie młodzieńczego buntu byłam dopiero na
początku drogi powrotu do Kościoła [Świadectwo]. Uczyłam się go od podstaw.
Zadecydował jednak duch przygody: - W klasztorze jeszcze nie byłam.
Jadę!
ŻOŁNIERZ
Matka
X poświeciła mi wtedy sporo czasu. A ja – jak to ja - opowiadałam
Jej różne historyjki ze swojego życia. Opowiedziałam też o
swoim nawróceniu – no bo o czym tu rozmawiać z mniszką. W
pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że pod płaszczykiem tej
zdawkowej - jak by się mogło wydawać – rozmowy, Matka X bardzo
uważnie przygląda się mojej duszyczce.
Z
wrodzonej uczciwości, nie chcąc żeby Matka X robiła sobie płonne
nadzieje, szybko wyjaśniłam, że kandydatka do klasztoru ze mnie
żadna, a już do klasztoru kontemplacyjnego w szczególności, i do tego żeńskiego - i bardzo szczerze wyłuszczyłam dlaczego [Trzy pieczęcie].
Matka
X nic nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko, a na odjezdnym
dała mi fragment Pisma Świętego (Mądrość Syracha, Rozdział
2) i powiedziała te słowa: - Pan Bóg nie powoływałby pani,
dając jednocześnie pod opiekę mamę, dla której jest pani jedyną
podporą. Bóg takich rzeczy nie robi. - Pobłogosławiła mnie, a ja
wyjechałam, znikając z Jej życia na lat siedemnaście.
Zachowałam
w pamięci przekazane mi słowa Pisma, chociaż nie rozumiałam ich
wtedy w całości. Na przykład bardzo denerwował mnie pierwszy
werset tekstu: Synu, jeżeli masz zamiar służyć Panu -
przecież powiedziałam wyraźnie, że niczego takiego nie zamierzam,
niczego takiego nie czuję!
Były
jednak w tekście inne słowa, które bardzo wyraźnie do mnie
przemówiły: w ogniu doświadcza się złoto, a ludzi miłych
Bogu - w piecu utrapienia. Stało się wtedy dla mnie jasne, że
mam wytrzymywać wszystko, cokolwiek w życiu na mnie przychodzi.
Jak żołnierz – nie mogę zejść z posterunku, nie mogę
zdezerterować.
MATKA
Drugi
rozdział Mądrości Syracha stał się szczegółową instrukcją
postępowania po siedemnastu latach, kiedy waliła się prowadzona
przeze mnie firma. W jej słowach znajdowałam jasne wskazówki
postępowania: Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy, a nie
trać równowagi w czasie utrapienia! Przylgnij do Niego, a nie
odstępuj, abyś był wywyższony w twoim dniu ostatnim. Bądź Mu
wierny, a On zajmie się tobą, prostuj swe drogi i Jemu zaufaj!
Ale po
kolei. Umiera moja Mama. Czuję, że prowadząc firmę bardzo
osunęłam się duchowo. Postanawiam coś z tym zrobić. Na drzwiach
jednego z kościołów widzę plakat: rozpoczyna się Seminarium
Odrodzenia Życia Chrześcijańskiego. Decyzja jest natychmiastowa:
to jest to!
Na
miejscu okazuje się, że to nic innego jak seminarium Odnowy w Duchu
Świętym. Mam pewne zastrzeżenia do tego ruchu, ale już
postanowiłam. Odwrotu nie ma. Rozpoczynają się 20-tygodniowe
rekolekcje, zakończone wylaniem Ducha Świętego. To już nie tylko
światło Chrystusa, które poznałam wcześniej – to
najprawdziwszy ogień Ducha. Już nic mnie nie interesuje –
tylko Bóg.
Aż
dotąd nie bardzo rozumiałam roli, jaką w historii zbawienia
spełnia Maryja. Teraz - w jednym momencie - Ona staje się
moją formą. Zostaję uformowana na Jej wzór. Ja w Niej, Chrystus
we mnie. Nie będąc żoną, w jednej chwili stałam się matką.
Tajemnica Wcielenia. To takie proste.
POWOŁANIE
Piszę
długi list do Matki X, potem następne. Wszystkie pozostają bez
odpowiedzi. Wiem, że je czyta. Wiem, że mnie pamięta. Wewnętrznie
odkrywam w Niej swoją matkę duchową, która przez te wszystkie
lata pamiętała o mnie przed Bogiem. Walczyła duchowo o mnie. Może
dlatego jestem właśnie tym, kim jestem.
Dopiero
po roku Matka X zaprosi mnie do przyjazdu. Równolegle poprosiłam o
rozmowę mojego powiernika duchowego, dominikanina, którego znam
jeszcze dłużej. W jego ocenie wszystko wskazuje na powołanie do
życia konsekrowanego [Dominicanus].
Skoro
tak, to od razu – tam, w Warszawie - mówię Bogu: - Tak! - Już
wcześniej zorientowałam się, że niektórzy z moich
współpracowników, wiedząc o moim pragnieniu poświęcenia się
Panu, są chętni do przejęcia poszczególnych segmentów firmy,
którą prowadzę. A ja nie chcę niczego sprzedawać, chcę wszystko
jak najszybciej oddać – żeby być wolną dla Niego.
Wracam
do domu. I wtedy – z dnia na dzień - firma zaczyna się rozpadać.
Ktoś postanowił inaczej – mam doświadczyć bankructwa [Piękne bankructwo]. Nie rozumiem tego – nieuregulowane zobowiązania będą
przeszkodą w realizacji powołania. Matka X tak określi powstałą
sytuację: - Powołanie i powstrzymanie. - Ja nazywam to dosadniej: -
Gaz do dechy i hamulec. - Zęby można sobie powybijać w czasie
takiej jazdy. No ale ja mam wprawę w ostrych jazdach. Przeżyję.
WOŁANIE
Kryteria
rozpoznawania powołania są dość złożone. Podstawą jest
subiektywny głos wewnętrznego pragnienia, który następnie
weryfikowany jest przy pomocy czynników obiektywnych. W trakcie
rozpoznawania własnego powołania dowiedziałam się o jeszcze innym
czynniku, który nazwałam vox populi. Jest to wołanie
człowieka o pomoc, w którym to wołaniu również, a może przede
wszystkim, przejawia się wola Boża.
Kiedy
realizacja powołania w życiu zakonnym wydawała mi się tak
oczywista, musiałam - jak to ja - opowiadać o tym na lewo i prawo.
Wtedy - ku swojemu zdziwieniu i zniecierpliwieniu - zaczęłam
dowiadywać się od osób stosunkowo dalekich mi, że jestem
potrzebna tutaj, gdzie jestem. Do czego? Zupełnie nie miałam
pojęcia. Przecież ja nic nie robię. Tylko jestem.
Dzisiaj
wiem nieco więcej i patrzę na tych wszystkich ludzi jak matka na
dzieci. Tkwię w swojej klauzurze [Klauzura] w sercu mojego miasta i
modlę się za nie. Czasami udaje mi się w ten lub inny sposób
pomóc konkretnym osobom, przede wszystkim przez współobecność.
Przybywszy
do Myzji, [Paweł i Tymoteusz] próbowali przejść do Bitynii, ale
Duch Jezusa nie pozwolił im, przeszli więc Myzję i zeszli do
Troady. W nocy miał Paweł widzenie: jakiś Macedończyk stanął
[przed nim] i błagał go: 'Przepraw się do Macedonii i pomóż
nam!' Zaraz po tym widzeniu staraliśmy się wyruszyć do Macedonii w
przekonaniu, że Bóg nas wezwał, abyśmy głosili im Ewangelię.
Odbiwszy od lądu w Troadzie popłynęliśmy wprost do Samotraki, a
następnego dnia do Neapolu, a stąd do Filippi, głównego miasta
tej części Macedonii, które jest [rzymską] kolonią. W tym
mieście spędziliśmy kilka dni (Dz 16, 7-12).
MNISZKI
Kilka
lat temu rozmawiałam ze znajomą zakonnicą ze zgromadzenia
czynnego, która w ferworze swych licznych obowiązków pewnie
zapomniała, że rozmawia z osobą noszącą w sobie pragnienie życia
klauzurowego. Wystrzeliła bez ostrzeżenia: - Zupełnie nie rozumiem
po co istnieją klasztory kontemplacyjne! Przecież tam nic
pożytecznego się nie robi!
Zupełnie
mnie zamurowało. Potem żałowałam, że nie spytałam tej
zakonnicy, czy w jej domu zakonnym jest kaplica, i czy w kaplicy
ołtarz zdobią kwiaty. Zgodnie z prawdą odpowiedziałaby pewnie, że
tak. Wtedy ja miałabym pytanie do niej: - A nie pożyteczniej byłoby
tam nasiać w doniczkach cebuli?
Bóg
uprawia różne ogrody: warzywne, ziołowe, kwiatowe. Każdy z nich
ma inne przeznaczenie. Jak w życiu. I każdy jest do czegoś innego
potrzebny. Wiem o tym, bo dziewięć lat temu, przez kilka lub
kilkanaście miesięcy byłam takim ogrodem. Byłam zakonnicą. Nie
będąc mniszką, wewnętrznie wiedziałam, na czym bycie mniszką
polega. Teraz jeszcze jedno doświadczenie mam za sobą.
I TAK
BYWA
Przez
ostatnie dziewięć lat towarzyszyłam duchowo pewnej siostrze z
innego zakonu kontemplacyjnego. Uważałam ją za wzór mniszki.
Mówiłam, że Pan Bóg ma z niej pociechę. Dziś przekazała mi do
sprawdzenia i oceny treść swojej prośby do Stolicy Apostolskiej o
indult sekularyzacji, czyli o wyrażenie zgody na rozwiązanie ślubów
zakonnych - po osiemnastu latach życia klauzurowego. Byłam
świadkiem dochodzenia przez nią do tej decyzji. Jest to krok i
przemyślany, i przemodlony. I tak bywa.
Jeden
brat pyta drugiego: "Kto to jest mnich?" A drugi odpowiada:
"Ten, który każdego dnia zadaje sobie pytanie: kto to jest
mnich?" (z Ojców Pustyni)
27.09.2008
KOMENTARZE - tutaj
.