W
tamto Boże Ciało przez większość procesji wpatrywałam się w
odsłoniętą pierś ślicznej młodej kobiety. To było Boże Ciało
- jak dotąd - najgłębiej przeżyte.
*
Od
kiedy pamiętam, procesji zawsze towarzyszy słońce, a zebrani idą
ulicami mojego miasta w takim samym od lat porządku. Procesję
otwiera niesiony krzyż, za nim idą przedstawiciele wspólnot
kościelnych z charakterystycznymi dla nich symbolami, ministranci,
księża, dzieci w strojach pierwszokomunijnych - dziewczynki sypią
kwiatki, chłopcy dzwonią dzwoneczkami.
Centrum
procesji stanowi Najświętszy Sakrament umieszczony w bogato
zdobionej złotej monstrancji. Niesie ją kapłan, a jego ręce
podtrzymuje dwóch mężczyzn, jeden z lewej, drugi z prawej strony.
Nad nimi rozpościera się zdobny baldachim, niesiony przez kolejnych
czterech mężczyzn. Za baldachimem idzie chór i orkiestra, a za
nimi reszta wiernych.
Procesja
ma swoisty wewnętrzny rytm. Wierni zamykający pochód idą wolno,
krokiem niemal spacerowym, nigdy w tym samym towarzystwie przez cały
czas jej trwania. Ludzie stale się tasują, jak karty. Ktoś cię
wyprzedza, potem ty wyprzedzasz innych. Na zakrętach ulic
przetasowanie następuje w jeszcze innym kierunku. W czasie postoju
podczas każdej z czterech stacji następuje kolejne przegrupowanie,
gdy uczestnicy zwracają się w stronę polowego ołtarza i szukają
miejsca, z którego najlepiej będzie widać odbywającą się przy
nim akcję liturgiczną.
*
Tamtego
roku, w czasie kolejnego przetasowania w procesji, znalazłam się
obok znajomego młodego małżeństwa, biorącego w niej udział wraz
z dwoma synami: Starszy miał wtedy 3 lata, Młodszy - kilka
miesięcy. Mama niosła Młodszego na rękach. Tata natomiast jedną
ręką prowadził wózek, a drugą próbował okiełznać pełnego
energii Starszego. Zorientowałam się, że przydałaby się im
pomoc.
Do
końca procesji trzymaliśmy się już razem, nie poddając się
kolejnym przetasowaniom. Prowadziłam wózek, żeby Tata mógł
lepiej kontrolować ruchliwego jak żywe sreberko Starszego. W pewnej
chwili Młodszy, który dotychczas spał spokojnie w ramionach Mamy,
obudził się i zaczął głośno płakać. Wtedy Mama rozpięła
lekki żakiecik, który okrywał nagą, nabrzmiałą mlekiem pierś,
i podała ją Młodszemu do ust.
Dziecko
zamilkło, lekko possało pierś i rozmarzone zasnęło. Mama była
już zmęczona, więc w chwilach, gdy Starszy był trochę
spokojniejszy, wózek oddawałam Tacie, a sama podtrzymywałam ramię,
na którym Mama niosła Młodszego. Już do końca procesji trzymała
go przytulonego do nagiej piersi, gdyż dziecko od czasu do czasu
budziło się i zaczynało niespokojnie szukać kojącego pokarmu.
Ludzie nas wyprzedzali, a my coraz bardziej pozostawaliśmy w tyle -
coraz dalej od monstrancji pod baldachimem, dzwoneczków, śpiewów i
zapachu kadzidła.
Zajęta
pomaganiem to jednemu, to drugiemu z rodziców, zapomniałam już
nawet, dlaczego tak idziemy ulicami miasta. Patrzyłam na przytulone
do piersi niemowlę, podtrzymywałam ramię karmiącej go matki i
powoli stawałam się i jednym, i drugim: karmiącą i
karmionym. Zaczynałam wchodzić w tajemnicę Boga.
21.05.2008
KOMENTARZE - tutaj
dawny dobry szaro-niebieski salon 24.pl: