Po raz
pierwszy zobaczyłam go w pobliskim kościele podczas mszy. Młody i
przystojny, z tępawym wyrazem twarzy, przechodził wzdłuż ławek z
wyciągniętą dłonią. Na zgiętej w łokciu ręce wisiało białe
plastikowe wiadro, w jakich sprzedają farby emulsyjne. Powłócząc
sparaliżowanymi nogami, Stanisław metodycznie przesuwał się w
wzdłuż nawy kościoła, zostawiając za sobą ostry odór
butaprenu.
*
Z
wiadrem Stanisław nie rozstaje się nigdy. Nosi w nim szmaty,
którymi czyści maski samochodów na parkingu przed ratuszem,
wyżebrane jedzenie oraz klej, z którego wąchaniem – jak twierdzi
– chciałby zerwać. Kiedy żebrze na ulicy, odwrócone wiadro
służy mu za siedzisko.
Często
można zobaczyć go tu, gdzie mieszkam, w pół drogi między moim
domem a kościołem, który Stanisław sobie upodobał. Na tyłach
mojej kamienicy znajduje się uliczka, która w pewnym momencie
przechodzi w niewielki pasaż, ograniczony z jednej strony oknem baru
garmażeryjnego, a z drugiej zapleczem sporej restauracji.
Stanisław
rozgościł się tutaj na dobre. Czasami widać, jak z zaplecza
restauracji wynosi na śmietnik wielkie czarne torby, albo jak pomaga
rozkładać duże kolorowe parasole należące do baru. Tutaj
litościwe kobiety kupują mu jedzenie, tutaj pewnie dożywiają go
kucharze z restauracji. Tutaj po raz pierwszy z nim rozmawiałam.
Zaczepił
mnie, głupkowato uśmiechając się i lubieżnie pokazując mi
język. Bezceremonialnie zwrócił się wtedy do mnie per ty, żądając
pieniędzy. W odpowiedzi otrzymał coś, czego chyba nikt inny
wcześniej mu nie dał.
Odpowiedziałam
krótko, że nie jest moim kolegą, zwróciłam mu uwagę, że ja do
niego zwracam się per pan, i że podobnej formy od niego oczekuję.
Patrzył na mnie, nie bardzo rozumiejąc, o co mi chodzi. Zaśmiał
się krótkim, niepewnym śmiechem i wrócił do zabawy z językiem.
Powiedziałam mu do widzenia i poszłam w swoją stronę.
*
Nigdy
nie dałam Stanisławowi pieniędzy. Gdy zaczepiał mnie na ulicy,
kupowałam mu jedzenie. Stanisław nigdy więcej nie zachował się w
stosunku do mnie w sposób wulgarny lub niegrzeczny. Zawsze mówię
do niego proszę pana, a on do mnie mówi proszę pani. Byłam też
chyba pierwszą osobą z ulicy, która spytała, jak ma na imię.
Patrzył zdziwiony, znowu nie bardzo wiedząc, po co o to pytam. Po
chwili milczenia wymamrotał swoje imię.
Z
biegiem czasu Stanisław przestał w kościele żebrać i zaczął
modlić się wraz z innymi. Nie pamiętam już, kiedy to się
wydarzyło, ale gdy któregoś dnia szłam do kościoła, stojący w
kruchcie Stanisław ostentacyjnie wyciągnął do mnie rękę w
geście powitania. Uścisnęłam mu mocno dłoń.
Kiedy następnym razem przechodziłam obok żebrzącego na ulicy
Stanisława, znowu wyciągnął do mnie rękę i trzymając moją
dłoń w swojej dłoni powiedział: - Teraz pani nie musi już nic mi
kupować. Wystarczy, że poda mi pani rękę. - I tak, widząc z
daleka Stanisława, wiedziałam, że nasz rytuał znowu zostanie
powtórzony, że podejdzie do mnie i wyciągnie w moją stronę swoją
oblepioną starym brudem dłoń.
*
To
wydarzyło się jakieś trzy lata temu, gdy późnym wieczorem
wracałam sama do domu. Na ulicach było pusto, tylko gdzieś w
oddali, w świetle lampy, mignęła mi sylwetka Stanisława. Aby
dojść do drzwi domu musiałam przejść przez ciemny i wyludniony
pasaż.
Nagle,
prawie jak spod ziemi, po drugiej stronie pasażu pojawiła się
blisko mnie zwarta grupa młodych mężczyzn. Szybkim marszem
przechodzili w pobliżu. Rozmawiali głośno, brutalnie. Kilku miało
w rękach jakieś kije. Obejrzałam się za siebie – Stanisław,
chociaż był daleko, nadal pozostawał w zasięgu mojego wzroku.
Nic
się tamtego wieczoru nie stało. Wiedziałam, że nie powinnam
wykonywać żadnych nagłych ruchów, że nie powinnam się cofać.
Szłam więc do przodu, jak gdyby nigdy nic. Nikt z grupy mnie nie
zauważył. Sądzę, że nawet gdyby mnie spostrzeżono, najpewniej
nic by się nie stało, chociaż z tym nigdy nie wiadomo.
Kilkanaście
sekund spędzonych w ciemnym pasażu uruchomiło jednak wyobraźnię.
Co zrobić w razie zagrożenia? Gdyby chcieli zaatakować mnie tymi
kijami, nie miałabym żadnych szans. Jedyna myśl, która wtedy
przyszła mi do głowy, to ta, że byłoby mi o niebo łatwiej
przyjąć ten atak, gdybym nie była sama, gdybym mogła kogoś
trzymać za rękę. Gdyby Stanisław podał mi dłoń.
08.06.2008
KOMENTARZE - tutaj
.