W drodze do Szczyrku

- Zazdroszczę ci twojej wiary. - usłyszałam od znajomej w połowie drogi między Bałtykiem i Karpatami, kiedy w latach osiemdziesiątych odwiedziłam ją w czasie letniej wędrówki po Polsce. - Czy mogłabyś polecić mi jakiegoś kierownika duchowego? - dodała po chwili.

- Jezus Chrystus. - usłyszała zdecydowaną odpowiedź. - Nie żartuj, przecież On nie żyje od prawie dwóch tysięcy lat. - z niedowierzaniem zareagowała na moją radę. - Mylisz się, On żyje! - zaoponowałam. - Nie opowiadaj głupot. Potrafisz to udowodnić? - spytała lekko poirytowana.

- Tak. Spotkałam Go. - były to jedyne słowa, które przychodziły mi na myśl. - On żyje. - powtarzałam uparcie, na dowód opowiadając znajomej, jak spotkałam Go i jak bardzo odmienił On moje życie.

*

Następnego dnia rano, sfrustrowana, wyruszyłam na Śląsk, by tam dowiedzieć się, że znajomi zabierają mnie na kilka dni do Szczyrku. Ciągle żyłam rozmową z Łodzi. Byłam zła na siebie, na swoją ignorancję. Nie potrafiłam znajomej nic mądrego powiedzieć, oprócz upartego powtarzania, że spotkałam Go, i że Zmartwychwstanie jest faktem.

Drugiego lub trzeciego dnia pobytu w Szczyrku wybrałam się na samotny spacer dokąd oczy i nogi poniosą. Droga sama doprowadziła mnie do niewielkiego kościoła położonego na jakimś wzniesieniu. Stanęłam na progu otwartej świątyni: jasne drewniane wnętrze, drewniany ołtarz główny, a po jego obu stronach dwa ołtarze boczne.

Stojąc w otwartych drzwiach poczułam, że przy lewym bocznym ołtarzu znajduje się coś, czego potrzebuję. Widziałam, że stoi tam stolik, a na nim leży kilka książek. Jedna z nich przyciągała mnie do siebie. Ta książka czekała tam na mnie, a ja czułam się jak wygłodniały człowiek, który dostrzegł kawałek chleba i teraz boi się, że ktoś może go ubiec i zabrać mu go sprzed nosa. Obserwując w napięciu zwiedzających, zaczęłam powoli przesuwać się w stronę stolika przy bocznym ołtarzu.

*

Byłam jedyną osobą, którą zainteresowały wyłożone książki, co jednak nie zmniejszyło mojej czujności. Nie mogłam ryzykować, musiałam zdobyć tę książkę. Doszedłszy do stolika, złapałam ją w obie ręce i przycisnęłam do piersi. Była to używana książka, pewnie wyłożona przez kogoś do wzięcia, jak to często zdarza się w kościołach. Na jej grzbiecie zobaczyłam wytarte litery: Jean Guitton - JEZUS.

Całą noc spędziłam na lekturze. Pochłaniałam kolejne rozdziały, w których autor, z naukową precyzją, krok po kroku, udowadniał fakt Zmartwychwstania. Byłam zła na siebie, że nie potrafiłam przedstawić takiego wywodu mojej znajomej, kilka dni wcześniej w Łodzi. Pomstowałam na swój brak wiedzy, na głupotę.

W takim stanie ducha dotarłam do ostatniego rozdziału – DROGA DO EMAUS, w którym autor w rzeczywistości przekreśla cały swój poprzedni wywód i stwierdza, że faktu Zmartwychwstania nie da się przekazać inaczej, jak przez proste, żywe świadectwo: - Jezus żyje. Spotkałam Go.



Uczniowie z Emaus


2008-02-17


KOMENTARZE - tutaj


.