Piękne bankructwo

Długi są jak choroba. W pewnych okolicznościach może w danym człowieku ujawnić się wrodzona skłonność do ich zaciągania, będąca przejawem naturalnej niefrasobliwości lub nadmiernej łatwości w podejmowaniu ryzyka. Można się nimi zarazić lub samemu innych zarazić, gdy kłopoty finansowe jednej osoby lub jednej instytucji na zasadzie łańcuszka stają się powodem kłopotów osób trzecich.

Można w długi wpaść z powodu podjęcia złej decyzji, tak jak z powodu źle postawionego kroku można uszkodzić ciało, czasami nawet bardzo poważnie, a w konsekwencji stać się ciężarem dla osób lub instytucji, na które spadnie ciężar opieki nad poszkodowanym. Bywają długi jak nieuleczalne choroby – takie, które nigdy nie ulegają przedawnieniu. Do nich należą długi honorowe.

Dłużnik więc – podobnie jak człowiek chory – potrzebuje miłosierdzia. Bóg objawiający się w Piśmie Świętym bierze go w obronę [Mt 19,23-35]. Tak bowiem, jak sprawiedliwość każe długi zwracać, tak miłosierdzie wzywa do długów darowania. Mądrość natomiast pomaga w każdym indywidualnym przypadku postawić właściwą diagnozę i w zależności od oceny sytuacji zastosować większą dawkę sprawiedliwości lub miłosierdzia wobec danego dłużnika.

*

Prawda o moim bankructwie [Zmęczenie] zawarta jest między nakazem sprawiedliwości a wezwaniem do miłosierdzia; między opinią biegłego księgowego opracowaną na zlecenie sądu w pierwszym z procesów, a psalmem 38, który był moją najpierwszą linią obrony – wyznaniem grzechów i błaganiem skierowanym do Boga o miłosierdzie nade mną. [Ps 38]

W ocenie biegłego przyczyną kłopotów finansowych zarządzanej przeze mnie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością był poważny spadek obrotów. Biegły stwierdził również, że zbyt późno - w stosunku do wymagań formalnych wynikających z kodeksu handlowego - złożyłam wniosek o ogłoszenie upadłości spółki.

W czasie procesu próbowałam wykazać, że ze względu na specyfikę firmy kontynuowanie działalności stanowiło jedyną szansę spłaty zobowiązań. Wyrok sądu był miłosierny – chociaż wniosek o ogłoszenie upadłości był spóźniony, to jednak strata, jaką z tego powodu poniósł pozywający wierzyciel była niewielka i proporcjonalnie do niej zasądził jedynie częściową spłatę zobowiązania.

W ostatecznym rozrachunku, po uwzględnieniu przez sąd wszystkich okoliczności sprawy, suma którą musiałam zapłacić pozywającemu nie pokrywała nawet wszystkich kosztów dochodzenia przez niego należności, tzn. wynagrodzenia prawnika, opłat sądowych, kosztów nieskutecznych egzekucji komorniczych. Widzę w tym pewną sprawiedliwość, gdyż – jak próbowałam wykazać w czasie procesu – mój wierzyciel od samego początku, od chwili powstania zadłużenia, z premedytacją pozornie godził się na polubowne załatwienie sprawy, a potem cynicznie unikał podjęcia jakiejkolwiek decyzji, grając w ten sposób na zwłokę. W mojej ocenie przez siedem lat dążył on do zbicia interesu na rosnących odsetkach.

*

Wierzycielom należne jest spłacenie długów, ale nie są oni wyłączeni spod osądu sprawiedliwości. Podobnie jak różne są typy dłużników, tak samo zróżnicowane są postawy wierzycieli. Spotkałam się z bardzo różnymi reakcjami w stosunku do mnie jako dłużnika, nieraz bardzo boleśnie raniącymi. Jednak zdecydowana większość wierzycieli – instytucjonalnych i prywatnych – okazała mi daleko idące zrozumienie i miłosierdzie.

Przez cały czas gorąco modliłam się za wszystkich swoich wierzycieli, gdyż to przede wszystkim mogłam im ofiarować. Nie słyszałam, żeby którykolwiek poważnie ucierpiał finansowo z powodu niespłaconych przeze mnie długów. Ja natomiast po pięciu latach zmagań finansowych mogłam Bogu tylko dziękować za to piękne bankructwo.

Wcześniej - przez dziesięć lat prowadzenia firmy - osunęłam się duchowo. Dzięki bankructwu wróciłam do wewnętrznej równowagi. Moja dusza została głęboko przeorana, a ja skutecznie upokorzona. Bóg wymierzył mi miłosierną sprawiedliwość, a wierzyciele, którzy okazali mi miłosierdzie, miłosierdzia mnie nauczyli.



2008-06-21



KOMENTARZE - tutaj 


.