Być mniszką

Byłam mniszką. Bez habitu i bez ślubów. Przez krótki czas i nie tak dawno. Zupełnie niespodziewanie dla otoczenia i dla mnie samej. Jedynie Matka X nie była zdziwiona. Takiego obrotu spraw spodziewała się już kilkanaście lat wcześniej.


DZIECKO

Nigdy nie brałam pod uwagę zakonnej drogi życia. Uwielbiałam rozległe przestrzenie. Uwielbiałam swobodę i uwielbiałam wałęsy - jak nazywałam swoje łazęgowanie po kraju. Najchętniej przemieszczałam się zatłoczonymi pociągami i wygodnym autostopem. To był mój żywioł. Przepływające przeze mnie krajobrazy, spotykani ludzie, wędrówka bez celu. Luzak na luzie [Auto! Stop!].

W podobnym nastroju dwadzieścia sześć lat temu pojechałam do klasztoru X. Pewnego dnia znajomy nietuzinkowy proboszcz spytał mnie ni z gruszki, ni z pietruszki: - Nie pojechałaby pani do klasztoru kontemplacyjnego na indywidualne rekolekcje?

Nie wiedziałam wtedy za dobrze, na czym polega klasztor kontemplacyjny. A już zupełnie nie miałam pojęcia, co to są indywidualne rekolekcje. Po okresie młodzieńczego buntu byłam dopiero na początku drogi powrotu do Kościoła. Uczyłam się go od podstaw. Zadecydował jednak duch przygody: - W klasztorze jeszcze nie byłam. Jadę!


ŻOŁNIERZ

Matka X poświeciła mi wtedy sporo czasu. A ja – jak to ja - opowiadałam Jej różne historyjki ze swojego życia. Opowiedziałam też o swoim nawróceniu – no bo o czym tu rozmawiać z mniszką. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że pod płaszczykiem tej zdawkowej - jak by się mogło wydawać – rozmowy, Matka X bardzo uważnie przygląda się mojej duszyczce.

Z wrodzonej uczciwości, nie chcąc żeby Matka X robiła sobie płonne nadzieje, szybko wyjaśniłam, że kandydatka do klasztoru ze mnie żadna, a już do klasztoru kontemplacyjnego w szczególności, i wyłuszczyłam dlaczego.

Matka X nic nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko, a na odjezdnym dała mi fragment Pisma Świętego (Mądrość Syracha, Rozdział 2) i powiedziała te słowa: - Pan Bóg nie powoływałby pani, dając jednocześnie pod opiekę mamę, dla której jest pani jedyną podporą. Bóg takich rzeczy nie robi. - Pobłogosławiła mnie, a ja wyjechałam, znikając z Jej życia na lat siedemnaście.

Zachowałam w pamięci przekazane mi słowa Pisma, chociaż nie rozumiałam ich wtedy w całości. Na przykład bardzo denerwował mnie pierwszy werset tekstu: Synu, jeżeli masz zamiar służyć Panu - przecież powiedziałam wyraźnie, że niczego takiego nie zamierzam, niczego takiego nie czuję!

Były jednak w tekście inne słowa, które bardzo wyraźnie do mnie przemówiły: w ogniu doświadcza się złoto, a ludzi miłych Bogu - w piecu utrapienia. Stało się wtedy dla mnie jasne, że mam wytrzymywać wszystko, cokolwiek w życiu na mnie przychodzi. Jak żołnierz – nie mogę zejść z posterunku, nie mogę zdezerterować.


MATKA

Drugi rozdział Mądrości Syracha stał się szczegółową instrukcją postępowania po siedemnastu latach, kiedy waliła się prowadzona przeze mnie firma. W jej słowach znajdowałam jasne wskazówki postępowania: Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy, a nie trać równowagi w czasie utrapienia! Przylgnij do Niego, a nie odstępuj, abyś był wywyższony w twoim dniu ostatnim. Bądź Mu wierny, a On zajmie się tobą, prostuj swe drogi i Jemu zaufaj!

Ale po kolei. Umiera moja Mama. Czuję, że prowadząc firmę bardzo osunęłam się duchowo. Postanawiam coś z tym zrobić. Na drzwiach jednego z kościołów widzę plakat: rozpoczyna się Seminarium Odrodzenia Życia Chrześcijańskiego. Decyzja jest natychmiastowa: to jest to!

Na miejscu okazuje się, że to nic innego jak seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Mam pewne zastrzeżenia do tego ruchu, ale już postanowiłam. Odwrotu nie ma. Rozpoczynają się 20-tygodniowe rekolekcje, zakończone wylaniem Ducha Świętego. To już nie tylko światło Chrystusa, które poznałam wcześniej – to najprawdziwszy ogień Ducha. Już nic mnie nie interesuje – tylko Bóg.

Aż dotąd nie bardzo rozumiałam roli, jaką w historii zbawienia spełnia Maryja. Teraz - w jednym momencie - Ona staje się moją formą. Zostaję uformowana na Jej wzór. Ja w Niej, Chrystus we mnie. Nie będąc żoną, w jednej chwili stałam się matką. Tajemnica Wcielenia. To takie proste.


POWOŁANIE

Piszę długi list do Matki X, potem następne. Wszystkie pozostają bez odpowiedzi. Wiem, że je czyta. Wiem, że mnie pamięta. Wewnętrznie odkrywam w Niej swoją matkę duchową, która przez te wszystkie lata pamiętała o mnie przed Bogiem. Walczyła duchowo o mnie. Może dlatego jestem właśnie tym, kim jestem.

Dopiero po roku Matka X zaprosi mnie do przyjazdu. Równolegle poprosiłam o rozmowę mojego powiernika duchowego, dominikanina, którego znam jeszcze dłużej. W jego ocenie wszystko wskazuje na powołanie do życia konsekrowanego [Dominicanus].

Skoro tak, to od razu – tam, w Warszawie - mówię Bogu: - Tak! - Już wcześniej zorientowałam się, że niektórzy z moich współpracowników, wiedząc o moim pragnieniu poświęcenia się Panu, są chętni do przejęcia poszczególnych segmentów firmy, którą prowadzę. A ja nie chcę niczego sprzedawać, chcę wszystko jak najszybciej oddać – żeby być wolną dla Niego.

Wracam do domu. I wtedy – z dnia na dzień - firma zaczyna się rozpadać. Ktoś postanowił inaczej – mam doświadczyć bankructwa [Piękne bankructwo]. Nie rozumiem tego – nieuregulowane zobowiązania będą przeszkodą w realizacji powołania. Matka X tak określi powstałą sytuację: - Powołanie i powstrzymanie. - Ja nazywam to dosadniej: - Gaz do dechy i hamulec. - Zęby można sobie powybijać w czasie takiej jazdy. No ale ja mam wprawę w ostrych jazdach. Przeżyję.


WOŁANIE

Kryteria rozpoznawania powołania są dość złożone. Podstawą jest subiektywny głos wewnętrznego pragnienia, który następnie weryfikowany jest przy pomocy czynników obiektywnych. W trakcie rozpoznawania własnego powołania dowiedziałam się o jeszcze innym czynniku, który nazwałam vox populi. Jest to wołanie człowieka o pomoc, w którym to wołaniu również, a może przede wszystkim, przejawia się wola Boża.

Kiedy realizacja powołania w życiu zakonnym wydawała mi się tak oczywista, musiałam - jak to ja - opowiadać o tym na lewo i prawo. Wtedy - ku swojemu zdziwieniu i zniecierpliwieniu - zaczęłam dowiadywać się od osób stosunkowo dalekich mi, że jestem potrzebna tutaj, gdzie jestem. Do czego? Zupełnie nie miałam pojęcia. Przecież ja nic nie robię. Tylko jestem.

Dzisiaj wiem nieco więcej i patrzę na tych wszystkich ludzi jak matka na dzieci. Tkwię w swojej klauzurze [Klauzura] w sercu mojego miasta i modlę się za nie. Czasami udaje mi się w ten lub inny sposób pomóc konkretnym osobom, przede wszystkim przez współobecność.

Przybywszy do Myzji, [Paweł i Tymoteusz] próbowali przejść do Bitynii, ale Duch Jezusa nie pozwolił im, przeszli więc Myzję i zeszli do Troady. W nocy miał Paweł widzenie: jakiś Macedończyk stanął [przed nim] i błagał go: 'Przepraw się do Macedonii i pomóż nam!' Zaraz po tym widzeniu staraliśmy się wyruszyć do Macedonii w przekonaniu, że Bóg nas wezwał, abyśmy głosili im Ewangelię. Odbiwszy od lądu w Troadzie popłynęliśmy wprost do Samotraki, a następnego dnia do Neapolu, a stąd do Filippi, głównego miasta tej części Macedonii, które jest [rzymską] kolonią. W tym mieście spędziliśmy kilka dni” (Dz 16, 7-12).


MNISZKI

Kilka lat temu rozmawiałam ze znajomą zakonnicą ze zgromadzenia czynnego, która w ferworze swych licznych obowiązków pewnie zapomniała, że rozmawia z osobą noszącą w sobie pragnienie życia klauzurowego. Wystrzeliła bez ostrzeżenia: - Zupełnie nie rozumiem po co istnieją klasztory kontemplacyjne! Przecież tam nic pożytecznego się nie robi!

Zupełnie mnie zamurowało. Potem żałowałam, że nie spytałam tej zakonnicy, czy w jej domu zakonnym jest kaplica, i czy w kaplicy ołtarz zdobią kwiaty. Zgodnie z prawdą odpowiedziałaby pewnie, że tak. Wtedy ja miałabym pytanie do niej: - A nie pożyteczniej byłoby tam nasiać w doniczkach cebuli?

Bóg uprawia różne ogrody: warzywne, ziołowe, kwiatowe. Każdy z nich ma inne przeznaczenie. Jak w życiu. I każdy jest do czegoś innego potrzebny. Wiem o tym, bo dziewięć lat temu, przez kilka lub kilkanaście miesięcy byłam takim ogrodem. Byłam zakonnicą. Nie będąc mniszką, wewnętrznie wiedziałam, na czym bycie mniszką polega. Teraz jeszcze jedno doświadczenie mam za sobą.


I TAK BYWA

Przez ostatnie dziewięć lat towarzyszyłam duchowo pewnej siostrze z innego zakonu kontemplacyjnego. Uważałam ją za wzór mniszki. Mówiłam, że Pan Bóg ma z niej pociechę. Dziś przekazała mi do sprawdzenia i oceny treść swojej prośby do Stolicy Apostolskiej o indult sekularyzacji, czyli o wyrażenie zgody na rozwiązanie ślubów zakonnych - po osiemnastu latach życia klauzurowego. Byłam świadkiem dochodzenia przez nią do tej decyzji. Jest to krok i przemyślany, i przemodlony. I tak bywa.

Jeden brat pyta drugiego: "Kto to jest mnich?" A drugi odpowiada: "Ten, który każdego dnia zadaje sobie pytanie: kto to jest mnich?" (z Ojców Pustyni)



2008-09-27 


KOMENTARZE - tutaj


.